Chcielibyśmy zaproponować Państwu cykl wywiadów, których wspólną cechą będzie poznawanie naszych Duszpasterzy. Na pierwszy ogień zgodził się pójść ks. Jarek. A oto rezultat niezwykle miłego przedświątecznego spotkania.
J.B.: Zacznijmy od początku – dzieciństwo. Gdzie je Ksiądz spędził i co z tego okresu najbardziej utkwiło Księdzu w pamięci?
Ks. Jarek: Dzieciństwo to przede wszystkim lata na Przymorzu. Co najbardziej wspominam? Przede wszystkim grę w piłkę i bójki pomiędzy „falowczakami” a „blokami”.
Kto wygrywał?
A były różne sytuacje...(uśmiech) A rozpoczęło się od głupiej anteny dachowej, którą ktoś ukradł, a skończyło się na pożarze garażu. Takie to były wspomnienia. Nie byłem akurat w czołówce, ale byłem – można powiedzieć – jednym z tych, którzy aktywnie w tym uczestniczyli. Ile miałem lat? Dwanaście. Po prostu Przymorze... To samo Przymorze, co Przymorze Michalczewskiego.
Ulubiony przedmiot w szkole podstawowej?
W podstawówce bardzo lubiłem przysposobienie obronne, historię, wiedzę o społeczeństwie i geografię oraz matematykę. Polskiego nie cierpiałem – ale to z prostej przyczyny – nieciekawa osoba nauczyciela. Zostało to mi również na czas szkoły średniej, ale – podczas studiów w Seminarium – powoli z tego wyszedłem (uśmiech).
Nie było innego wyjścia?
Nie było innego wyjścia.
Czy był Ksiądz ministrantem?
Nie, nie byłem. Byłem daleki od ministrantury i duszpasterstwa parafialnego. Nie przepadałem za towarzystwem ministrantów. Na Przymorzu kojarzyło się to tylko i wyłącznie z jedną rzeczą – były to najczęściej mało sympatyczne twarze, tworzące środowisko rozrabiaków przymorskich gorszych ode mnie; teraz traktuję to jako uogólnienie i krzywdzący osąd. Znałem tych, których nie powinienem.
Szkoła średnia...
Chodziłem do Technikum Budowlanego w Gdańsku. W dzisiejszych czasach Technikum wybierają najczęściej osoby, które nie wiedzą, co ze sobą począć i wybierają taką, a nie inną szkołę średnią. W moich czasach, tj. w połowie lat 80, było zupełnie inaczej. Była to szkoła, która przygotowywała do pracy i studiów technicznych. Pragnę powiedzieć, że bardzo miło wspominam ten okres. Dzięki niej poznawałem życie. Dzięki praktykom zawodowym – zwłaszcza tym na budowach - spotykałem się z różnymi ludźmi, różnym środowiskiem, reakcjami, słownictwem. Była to szkoła życia, które mogłem poznać zarówno od tej dobrej, jak i od tej złej strony. W czwartej klasie miałem praktyki zawodowe w Biurze Projektów „Miastoprojekt”, które bardzo miło wspominam. Przede wszystkim był to już kontakt z zupełnie innymi ludźmi oraz bezpośrednie doświadczenie tego, jak wygląda praca w Polsce.
Zainteresowania z czasów szkoły średniej?
Piłka nożna, historia i polityka. Kibicowałem Lechii Gdańsk i nadal kibicuję, chociaż na mecze nie jeżdżę, ale pilnie śledzę wyniki. Starałem się jeździć na mecze, nie byłem jednak szalikowcem. Historia i polityka? Łączyłem je razem. Smutkiem napawało mnie to, co działo się wówczas w Polsce, a i teraz nie jest zbyt ciekawie. W swoim czasie brałem udział w różnego rodzaju manifestacjach i spotkaniach. Do tej pory nie przepadam za Tymi, którzy wówczas rządzili, a teraz jako socjaldemokraci kierują Polską.
Jak się układały Księdza relacje z młodszym bratem?
Między nami jest różnica pięciu lat. Do mniej więcej pierwszej, drugiej klasy szkoły średniej (czyli wtedy, gdy mieszkaliśmy na Przymorzu) był on dla mnie „Ogonem”, który - chcąc nie chcąc - był włączony w towarzystwo, w którym się obracałem - chociażby przez grę w piłkę. Z reguły stał na bramce, bo był najsłabszy i najmłodszy. A relacje osobiste? Jak to między chłopakami: sprzeczki, bójki... Ale to jest typowe – myślę – dla każdego rodzeństwa. Należy pamiętać, że tak było w dzieciństwie, a z dzieciństwa się wyrasta.
Czy przeżył Ksiądz w swoim życiu jakiś okres buntu?
Tak... Okres buntu to przede wszystkim szósta, siódma klasa szkoły podstawowej. Kłopoty wychowawcze, które sprawiałem rodzicom, związane z nauką. Nawet miałem w swoim życiu taki czas, że byłem zagrożony oceną niedostateczną na półrocze. Dlaczego? Zwyczajnie - lenistwo, ignorancja. Po prostu byłem mało sympatycznym uczniem w tamtym okresie. Znaleźli się natomiast nauczyciele i oczywiście rodzice, którzy zareagowali w odpowiednim momencie. Nigdy nie przeżywałem buntu o podłożu religijnym, ogarniało mnie po prostu lenistwo.
Jak w trzech słowach opisałby Ksiądz swój charakter z czasów szkoły średniej?
Czasy szkoły średniej? Choleryk, furiat, zdecydowany, uparty.
To wady czy zalety?
To zalety, które czasami stają się uciążliwe dla innych, a więc mogą być wadami. Bycie zdecydowanym, upartym i konsekwentnym bardzo się z sobą wiązało i wiąże. Negatywną rzeczą natomiast było to, że często nie dałem się przekonać do wielu rzeczy – przeświadczenie, że mam rację mimo tego, że jej nie mam (to mi zostało do teraz). Przez to czasami przegrywałem. Zbyt gwałtownie też wyrażałem swoje uczucia: aprobatę czy niechęć. Zostało to również do teraz i może być jedną z przyczyn właśnie takiego, a nie innego odbierania mojej osoby.
Technikum, matura... I co dalej?
W trzeciej klasie szkoły średniej pojawiło się pragnienie pójścia do Głównej Szkoły Pożarnictwa w Warszawie. Wszystko w tym kierunku robiłem. Jednak w klasie czwartej spotkałem pewnego Księdza – neoprezbitera, przysłanego na nowo powstałą parafię w Pruszczu Gdańskim (tam mieszkałem od połowy szkoły średniej). Był księdzem, który zupełnie odmienił moje spojrzenie na kapłaństwo, na księży, na Kościół. Wcześniej miałem takie spojrzenie, jak chyba większa część młodszego społeczeństwa: pewne zamknięcie, kastowość, patrzenie na księży poprzez pryzmat materialny... A on był po prostu normalny - dał się poznać. Jego charakter, jego osobowość bardzo mnie poruszyły. I właśnie wtedy zrodziła się myśl: A może kapłaństwo? Szukałem kontaktu. Na początku interesowałem się Zgromadzeniem Księży Klaretynów, uczestniczyłem w rekolekcjach powołaniowych. Po pewnym czasie zrodziła się myśl wstąpienia do Seminarium Diecezjalnego w Gdańsku, ze względu - przede wszystkim - na miejsce, na charakter diecezji gdańskiej, na charakter samego Gdańska.
Jak - w jednym zdaniu - scharakteryzowałby Ksiądz Seminarium?
Wspaniałe towarzystwo, kiepska kuchnia (uśmiech).
Co wywarło na Księdzu największe wrażenie podczas studiów w Seminarium?
Hm... Trudne pytanie... Na pewno pierwsze dwa lata studiów filozofii. Byłem zachwycony filozofią, która ukazała mi czym jest wiara. Między innymi zrozumiałem jedną rzecz: że wiara bez pogłębienia intelektualnego jest wiarą płytką. Poza tym historia Kościoła - osoba wykładowcy, który mówił w sposób jasny wyrazisty o ciemnych stronach historii Kościoła, szczególnie o ludziach Kościoła.
Temat pracy magisterskiej.
Temat pracy magisterskiej był dopasowany do moich zainteresowań. Dotyczył prawa kanonicznego i historii powszechnej. A temat konkretnie brzmiał: Sługa Boży ks. Franciszek Rogaczewski - męczennik gdański. Było to studium historyczno – prawne, praca pisana w okresie 1992-1994, niejako na czasie, bo wówczas przebiegał proces beatyfikacyjny Sług Bożych - 108 męczenników, którzy zostali beatyfikowani przez Jana Pawła II na Placu Teatralnym w Warszawie 13.06.1999. Praca ta pozwoliła na połączenie dwu - interesujących mnie - dziedzin: historii i prawa kanonicznego.
Studia, praca magisterska, święcenia i w końcu Prymicja. Czy jest to rzeczywiście Msza Święta, którą pamięta się do końca życia?
Tak, to Msza Święta, którą pamięta się bardzo długo. Mnie osobiście bardzo zaskoczyły podziękowania i wspomnienia z przeszłości. Bardzo się wzruszyłem... Do tego stopnia, że nie byłem w stanie wypowiedzieć ani jednego zdania bez wzruszenia i płaczu.
Zaraz po święceniach trafił Ksiądz do parafii Chrystusa Zbawiciela w Gdańsku – Osowie. Jakie było Księdza pierwsze wrażenie?
Szczerze? (uśmiech) Byłem zaskoczony ilością figurek - świątków, które znajdowały się przy Ołtarzu. Aż mnie zszokowało. Odbierałem Osowę jako dzielnicę miejską a tym czasem trafiłem do Kościoła o charakterze typowo ludowym.
Co się zmieniło przez te osiem lat pobytu Księdza w Osowie? Co pozostało?
To, co mi zaimponowało to zaangażowanie osób świeckich, które chcą wspierać Kapłanów. Co się zmieniło? Bardzo dużo się zmieniło. Przede wszystkim przybyły dwie Msze: dla dzieci i dla młodzieży, powstało wiele zespołów muzycznych, a resztę potrafią ocenić sami parafianie, którzy mieszkają tu dłużej niż osiem lat.
A jeżeli idzie o Księdza? Co się zmieniło, co pozostało?
Miałem więcej włosów (śmiech). A teraz serio... Na pewno spoważniałem, nabrałem większego dystansu względem tego, co dzieje się wokół mnie, czy podjętych dzieł. Mniej kieruję się emocjami, które są źródłem kłopotów i nieporozumień. Poznałem także, czym jest Kościół. Osowa obecnie jest moim domem, a parafianie „współdomownikami”.
To chyba trochę niebezpieczne?
Jak dla księdza – tak. Niebezpieczne, bo angażuję się uczuciowo w miejsce, w poszczególne osoby z duszpasterstwa. Myślę, że jednak Pan Bóg tak poprowadzi, że to przeżyję.
Podejmuje się Ksiądz obecnie bardzo wielu zadań: duszpasterstwo młodzieży, duszpasterstwo rodzin, ministranci, gazetka... Dlaczego aż tyle?
Bo taka jest potrzeba wśród parafian i bardzo się z tego cieszę. Poza tym - z potrzeby serca jaką jest bliskość życia z drugim człowiekiem, który daje bardzo wiele, np. jeśli chodzi o przeżywanie mojej wiary, mojego kapłaństwa.
Co robi Ksiądz w wolnym czasie (jeżeli taki w ogóle istnieje)?
Tak, mam czas wolny - w zależności od okresu liturgicznego. Jeżeli mam go więcej, to staram się go spędzać na sportowo: od czasu do czasu piłka nożna, sporadycznie rower. Także ciekawa książka, film. Poza tym spotkania towarzyskie z kolegami.
Pora na kilka tradycyjnych pytań: Ulubiona książka?
Ulubiona książka... św. Josemaria Escriva – Droga. Poza tym książki historyczne i te o zabarwieniu politologicznym.
Ulubiony rodzaj muzyki, zespół, kompozytor?
Muzyka rozrywkowa. Bardzo lubię Celine Dion, ostatnio Ingrid; również muzykę Preisnera, a także muzykę filmową - w tej dziedzinie zwłaszcza Prowokator, Bandyta Michała Lorenca.
Czy Ksiądz gotuje? Ulubiona potrawa?
Nie, nie gotuję. Mam do tego dwie lewe ręce. Jedyna rzecz, jaką potrafię ugotować to ziemniaki. A ulubiona potrawa? Tradycyjnie: schabowy, ziemniaki lub frytki i piwo, a do tego surówki. Ulubiona dyscyplina sportu?
Oczywiście piłka nożna, jak również koszykówka i siatkówka.
I na koniec jeszcze kilka poważniejszych pytań: Spotkana osoba, która wywarła na Księdzu największe wrażenie?
Nie mogę wymienić konkretnej osoby. Myślę, że spotkałem bardzo wiele osób, które wywarły na mnie wrażenie w sensie osobowości. Generalnie każdy człowiek, który poszukuje, który się pyta, wywiera na mnie wielkie wrażenie, pozostawia ślad we mnie samym.
I wydarzenie, które wywarło na Księdzu największe wrażenie?
Największe wrażenie wywarło na mnie spotkanie twarzą w twarz z Papieżem Janem Pawłem II w czerwcu 2001 r. w Rzymie podczas, krótkiej prywatnej audiencji.
Kapłaństwo – radość, czy rozczarowanie?
Radość – przede wszystkim radość – kontakt z drugim człowiekiem, a zarazem dawanie Jezusa Chrystusa. Rozczarowanie – wtedy, kiedy widzą we mnie wroga, a nie przyjaciela.
Gdyby istniała szansa ponownego wybrania drogi życiowej, wybrałby Ksiądz tę samą? Dlaczego?
Tę samą. Bezapelacyjnie. Dlaczego? Bo czuję się w pełni zrealizowany jako człowiek wiary i jako istota ludzka.
Plany na przyszłość.
Zasmakowałem pracy duszpasterskiej, efektywnej pracy duszpasterskiej. Od sześciu lat zauważam owoce w pracy z młodzieżą. To przede wszystkim ich radość i - poprzez to - także radość ich rodziców jest dla mnie powodem do zadowolenia. Chciałbym dalej udzielać się duszpastersko, zwłaszcza w tworzeniu Duszpasterstwa Młodzieży ukierunkowanego na studentów; jednak - czy to się powiedzie - zależy nie tylko ode mnie, ale i od „odbiorcy”. A w przyszłości - jeżeli Pan Bóg da, a przełożeni pozwolą – to zostać proboszczem w jakiejś wspólnocie parafialnej.
Wspomniał Ksiądz o pracy z młodzieżą. Jak młodzież to i góry. Skąd zainteresowanie górami?
Ksiądz, o którym wspominałem, który był niejako ojcem duchowym mojego kapłaństwa, wyciągnął mnie w góry jako opiekuna. Po raz pierwszy chodziłem po górach dopiero jako kleryk, mając 24 lata. Bardzo późno! W tym wieku - z tego co zauważyłem - to raczej siedzi się na Gubałówce z kuflem piwa w ręku i podziwia się Giewont oraz panoramę Tatr, a nie rozpoczyna chodzenie po górach! Byłem oczarowany, oczarowany górami, w których mogę się sprawdzić. Góry uczą pokory – tej pokory, której mi często brakuje.
Największe marzenie?
Nie mam wielkich marzeń, odległych marzeń, które byłyby nie do zrealizowania. Marzenia to plany, które staram się realizować. A w życiu osobistym - po prostu przeżyć dobrze każdy dzień.
Ulubiony Święty?
Mam aż czterech: św. Jan Chrzciciel, św. Jan Apostoł i Ewangelista, św. Rafał Kalinowski oraz św. Josemaria Escriva de Balaguer – założyciel Opus Dei. Tych Świętych otaczam swoją szczególną czcią i pamięcią modlitewną. Są dla mnie jednakowo ważni, chociaż w czasach Seminarium zdecydowanie na pierwszym planie był św. Jan Chrzciciel. Dlaczego? Ponieważ był bezkompromisowy i mówił prawdę bez względu na sytuację i okoliczności, nie zwracał uwagi na konwenanse (uśmiech). Wspaniały w ogromie zapału. Nie przejmował się tym, co inni mówią, tylko robił swoje.
Czy ma Ksiądz jakieś motto życiowe?
Tak, niedoścignione jak na dzień dzisiejszy, którym mimo upadków staram się żyć. Są to słowa, które wydrukowałem na obrazku prymicyjnym: „Potrzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,30), słowa św. Jana Chrzciciela, furiata, boskiego zapaleńca i szaleńca.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję i serdecznie pozdrawiam!